sobota, 12 stycznia 2013

W górach Kodagu

Rozmuzykowani po pobycie w Mangalore, jedziemy w góry. Naszym celem jest Madikeri, stolica "Indyjskiej Szwajcarii". Wjeżdżamy do rejonu określanego mianem "rain forest"; wiecznie zielonego, bogatego w wodę i przez cały rok bardzo słonecznego. Opody roczne to ponad 2,2 m wody (w Komorowie nie mamy więcej niż 650 mm). Teren ten słynie również z plantacji kawy, kardamonu, pieprzu i innych przypraw.

Mieszkamy  u bardzo milych ludzi na plantacji kawy i ryżu. Jest bardzo cicho w nocy, sporo swierszczy i ptaków. Temperatura wspaniała, w dzień nie więcej niż 30-32 C, a nocą zaledwie 17-18 stopni. Po raz pierwszy głęboki oddeeechchch i ...możemy wykorzystać polary, siedząc nocą na tarasie.
Wszechobecny zapach kwiatow kawy, zaś nocą ciemności egipskie.
Śpiąc z otwartym oknem, cieszymy się wonnym, świeżym powietrzem i głosami przyrody.

Po raz pierwszy od naszego przyjazdu, korzystamy z kuchni domowej gospodarzy. Jemy wspólnie z nimi i innymi turystami trzy posiłki dziennie. Dzięki temu możemy bliżej poznać zasady kuchni indyjskiej. Także przy pomocy Ramu i Madhu, zaczynamy sobie radzić z jedzeniem posiłków palcami prawej ręki, a lewa czeka spokojnie na swoją kolej....., gdyż lewa ręka jest nieczysta i służy do brudnych rzeczy. Dodamy tylko, że Hidusi nie używają papieru toaletowego.

Bardzo dużo drzew owocowych, na obiad aperitif z zerwanych świeżo pomarańczy lub innych owoców.
Jesteśmy na poziomie 1250 mnp., nie ma tu komarów, tylko trochę jaszczurek i węży, na szczęście nie ma żmij.
Inny wymiar Indii.

Cały pierwszy dzień spędzamy na plantacji. Jesteśmy oprawadzani przez naszego gospodarza Ramu po jego włościach, który z dumą opowiada nam o swoich doświadczeniach właściciela 20-akrowej farmy. Czujemy się trochę jak u Orzeszkowej w "Nad Niemnem", tylko zamiast żyta jest ryż, który już został skoszony i wysuszony, a teraz jest znoszony na duży plac (klepisko), gdzie jest wytrząsany przez pracowników.

W środę trzygodzinna wędrówka do pięknej światyni w skałach z naszą nową znajomą Cecylią z Anglii, potem lunch i sjesta.

Coraz bardziej intryguje nas sprawa untouchables obecnie nazywanych Dahlits.

Niedotykalni to wielka indyjska spuścizna religijno-kulturowa. Są 4 kasty (warny), które dzielą się na grupy, podgrupy itd., itp. Są też untouchables, którzy nie przynależą do żadnej kasty, wykonują najcięższe i najgorsze prace. Czytam w gazecie HINDU:

"....for the first time in centuries, Dahlits of the remote village on the Karnataka-Kerala border will henceforth be allowed to witness a temple procession pass through, instead of being evicted...."

Dalej....

".....Dahlits still have no entry into the house of upper castes, are considered untouchables by the upper castes who do not touch them even while giving wages for working in their fields; they do not have access to water in their wells while food is served outside the house only on plantation leaves...."

Co powiedziałby na to Ghandi?

Jeden dzień poświęcamy na odwiedziny "wioski tybetańskiej" koło Kushalangaru, ale to temat na następną opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz