piątek, 29 listopada 2019

W kraju Buddy.

Wracamy po siedmiu latach do Azji. Szczęśliwi, ale również trochę bojaźliwi....co tym razem się wydarzy! Pierwsze dwa tygodnie spędzimy z Juniorami, czyli moim synem Piotrem i synową, nomen omen Gosią! Wszystko jest przygotowane przez nich, a my to ...turyści. Rozpoczniemy przygodę w Phuket, potem pojedziemy do Krabi i na jedna z wysp w okolicach Ko Lhanty.
Zastanawiam się od czego zacząć naszą tajską opowieść? Na początek przytoczę piękne słowa polskiej noblistki:

"Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów. To, jak myślimy o świecie i – co chyba ważniejsze – jak o nim opowiadamy, ma więc olbrzymie znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera. "
Zaczynamy!

piątek, 15 lutego 2013

Długi powrót - 12.02.2012







W drogę powrotną do Polski wyruszamy po skromnym śniadaniu. Żegnamy się z Steffenem i Lorencem oraz znajomymi z Czech. Punktualnie o 8.00 rano przyjeżdża nasza motoriksza i ruszamy do Kalpitiya. Tam od razu trafiamy na autobus do Puttulam, dokąd dojeżdżamy około 11.00. Solidne śniadanie w dworcowej jadłodalni i ostatnie zakupy na pobliskim bazarze. Dalej do lotniska w Colombo podróżujemy pociągiem. Otaczająca nas przyroda i pola ryżowa są na wyciągnięcie ręki. W pociągu jest niewiele osób. Pociąg zatrzymuje się niedaleko lotniska i ostatnie 2 km jedziemy tuk-tukiem. Lotnisko i jego otoczenie to światowy poziom. Odprawa i w drogę do Bombaju. Przed północą jesteśmy w Indiach i w dalszą drogę wyruszamy dopiero o 3.15 nad ranem czasu indyjskiego. Lecimy do Frankfurtu, by po krótkiej przerwie wylecieć do Warszawy. Na lotnisku w stolicy około 12.00 wielka niespodzianka!!! Witają nas Ania z Michałem i oczywiście nasze wspaniałe dzieci: Olcia z Dorcia i Maćkiem, później dołącza do nich Rafał.

Dziękujemy Wam wszystkim za wsparcie i wszelką pomoc. W najbliższym czasie zastanowimy się w jaki sposób podzielić się z Wami naszymi innymi wspomnieniami z naszej podróży.


Sri Lanka wypoczynek po Indiach. 30.1-12.2.2013

Lądujemy w Colombo po niespełna jednogodzinnym locie. Nie mamy żadnego przewodnika po Cejlonie i nie za bardzo wiemy dokąd jechać. Decydujemy się na początek na odpoczynek na plaży w Negombo około 15 km na północ od lotniska (40 km od Colombo). Mieszamy w guest housie w ładnym pokoju urządzonym trochę w stylu postkolonialnym, podobnie zresztą jak i cały dom. Nasz gospodarz Russel jest na dorobku, minęły dopiero trzy miesiące jak wystartował z wynajmem pokoi. Do plaży mamy nie więcej niż 250 m. Sri Lanka jest spokojniejszym miejscem do życia niż Indie, cichszym, czyściejszym i oczywiście rzadziej zaludnionym. Po  dwóch dniach wypoczynku, postanawiamy wyruszyć dalej na północ, wzdłuż zachodniego wybrzeża. Wynajmujemy motoriksze (tuk-tuka) i ustalamy  dokładnie warunki: tzn. możemy przejechać nie więcej niż 65 km, a sama podróż może potrwać do 4 godzin. Szukamy ładnego, trochę odludnego i nie za drogiego miejsca na kilkudniowy pobyt. Okazuje się, że czym dalej na północ od Negombo tym baza noclegowa uboższa, zaś plaże i krajobrazy coraz piękniejsze. Decydujemy się na luksusowy hotel w okolicach miasta Chilaw (ok.100 km na północ od Colombo). Cały obiekt składa się z ośmiu małych komfortowych, bardzo czystych domków, ładnej restauracji, basenu i wydzielonej plaży, najczęściej tylko dla nas, gdyż inni goście nie są nią zbyt zainteresowani. Wolą basen z barem przy hotel. Obok tradycyjne wioski rybackie oraz plantacje palm kokosowych i hachery tzn. produkcja narybku krewetek i sprzedaż dla hodowców. Dwie rodziny rybackie zapraszają nas na lunch do swoich domów. Na pierwszym z nich krewetkom w trzech rodzajach, rybkom w różnych smakach i dodatkom nie było końca, zaś w czasie drugiego, niedzielnego i bardzo uroczystego lunchu chciano nam zrobić niespodziankę i przygotowano świątecze specialite de la mason, czyli wołowinę w sosię własnym, gdyż seafood i fish to jest ich codzienna strawa.....

W niedzielę opuszczamy nasz resort i jedziemy tym razem busem do Kalpitiya na cejloński Hel (półwysep utworzony z naniesionego przez morze pisaku) ok. 200 km na północ od Colombo. Miejsce słynie nie tylko z pięknych plaż, ale również z delfinów i wielorybów. Znajduje się tutaj nawiększa rafa koralowa w Azji, więc nie mogło nas tu zabraknąć.
Zamieszkujemy na wydmie przy plaży, a do morza mamy nie więcej niż 30 m. Marzenia się naprawdę spełniają. Do dyspozycji mamy właściwie cały dom, gdyż gospodyni z Niemiec przebywa tutuj tylko przez dwa miesiące w roku. Dom jest tak zbudowany, że górna część okien nie jest zamknięta szybami, zaś w dużej łazience cała przestrzeń powyżej dwóch metrów jest otwarta aż pod dach. Dzięki temu jest cały czas przewiew i ulga dla użytkowników. Nasz dozorca Lorenc dba o posiadłość, na której poza domem są dwie chaty z liści palmowych. Jedną z nich zamieszkuję nasz nowy znajomy, kitesurfer Steffen pięćdziesięciolatek z Niemiec, który ma ze sobą najnowsze nowinki techniczne i inne zabawki związane z tym hobby.

W środowy wieczor  (6.2.) Steffen zorganizował barbecue, na którym główną atrakcją kulinarną miała być ośmiornica oraz tuńczyk. Wśród zaproszonych gości byli również mieszkańcy sąsiedniej "zagrody": Mike 30 latek (+-) z Estonii, poliglota, przebywający od 4 lat na Sri Lance, freelancer, wolny człowiek, nie wiemy z czego się utrzymuje, mama Mike'a wyglądająca na jego niewiele starszą siostrę; szczupła, zgrabna i dziewczęca, od 1991 roku w podróży po świecie, chwilowo na Sri Lance. Mama M. jest tłumaczem (z angielskiego i fińskiego na estoński), podróżuje po świecie zawsze sama, gdyż twierdź, że wtedy może być bardziej tu i teraz oraz łatwiej poznać kraj i ludzi. Spędziła m.in. kilka lat w Stanach, Hiszpanii, Czechach, czasami wpada "na chwilę" do Estonii. Tomasz jest Czecham i bardzo lubi morze, postanowił więc zamieszkać nad morzem.  Odwiedza często w Polsce Władysławowo, gdzie z pasją łowi dorsze,  bywał już w Tajlandii, Malezji i Wietnamie, a na Sri Lance, jako gospodarz i opiekun kilku domków spędzi prawie pół roku. Nie zależy mu na zarabianiu wielkich pieniędzy tylko na skromnym utrzymaniu. Z wyglądu przypomina rastamana połączonego z Hindusem.
Ośmiornica była niejadalna, twarda i żylasta, zaś tuniczyk częściowo wynagrodził nam rozczarownie. Poza tym wieczór był takim radosnym spotkaniem życzliwych, ale jakże różnych ludzi na końcu świata. Rozmawialiśmy między sobą w sześciu językach, ale wszyscy rozumieliśmy się doskonale.
Jeden poranek (ok. 5 h) spędziliśmy na oglądaniu z łodzi delfinów, a potem na snorkowaniu na rafie koralowej. Byliśmy pod wielkim wrażeniem.
Dni tutaj płyną leniwie, nieco wolniej niż w Indiach, wśród ciszy i spokoju, tym bardziej że nie ma tutaj zasięgu ani WiFi i mamy bardzo dużo czasu dla ......siebie!!!!
Czy gdzieś się ruszymy? Narazie nic o tym nie wiemy.


piątek, 8 lutego 2013

MADURAI świątynie i pożegnanie z Indiami 28-30.01.2013

Do Madurai trafiamy trochę siłą rozpędu i mając nadzieje na dalszą podróż na Sri Lankę. Na miejscu, już w Madurai, położonym na połudnowo-wschodnim krańcu Indii, okazuje się, że przeprawa promowa na Cejlon jest niemożliwa. Napięte relacje między Indiami i Sri Lanką spowodowały zawieszenie wszelkich lądowo-promowych połączeń. Nie pozostaje nam nic innego, jak polecieć do Colombo bezpośrednim samolotem z Madurai, a dodatkowo czas przeznaczyć na zwiedzanie miasta świątyń. Madurai jest dużym miastem stanu Tamil Nadu. Ponad 1,5 mln mieszkańców uwija się jak w ukropie, by zarobić na codzinny byt i związać koniec z końcem. Pobyt tutaj jest powotem do zatłoczonych, tętniących życiem, ale biednieszych i brudnych miast stanów Maharashtra (Aurangabad, Nasik), czy Karnataki (Madikieri, Mangalore). Po pobycie na plantacji kawy, w  Mysore, w Kerali na ajurwedzie w górach i Parku Narodowych Wayanad oraz na farmie koło Kochin, czujemy się tutaj trochę tak jak w pierwszych dwóch tygodniach naszej podróży. Wiele rzeczy nas zaskakuje, dziwi, irytuje, a czasami nawet przeraża. Jedno pozostaje bez zmian-wielka indyjska religijność. Tutaj w Madurai obecna o każdej porze dnia, na każdym kroku. W świątyniach, na ulicach i bazarach, sklepach i oczywiście  w domach. Poranną pooję słuchać w całym mieście, a tysiące wiernych z Madurai i pielgrzymów z całych Indii zmierzają do świątyń, a najwięcej z nich do Sri Meenakshi temple - ogromnego kompleksu z wieloma świątyniami i wysokimi na 45 do 50 m dwunastoma wieżami. My idziemy tam wieczorem, kiedy łatwiej jest wczuć się w nastrój modlitwy i zadumy, a jednocześnie bez zwracania na siebie zbyt wiele uwagi, podpatrzeć modlącyh się Hindusów. Niestety główne świątynie są zamknięte dla Nie-Hindusów i musimy się zadowolić jedynie opowieściami i opisami.
Indiom mowimy good bye, ale rowniez do widzenia (zobacznia). Nasza wędrówka po tym niezwyklym kraju/kontynencie powoli dobiega końca.
Ostatniego dnia wieczorem jemy kolację w jednej z najlepszych restauracji w mieście Supreme mieszczącej się na dachu na tarasie 7 pietrowego hotelu.








Zjadamy pyszne kuleczki wegetariańske Hyderabadi Vegetable Balls i Paneer Mushroom Masala. Smakowite, aczkolwiek bardzo hot, pikantne. Pijemy pierwszy alkohol od ponad 2 tyg.  zamawiając "one beer and 2 glases please"......
W południe 30.stycznia wylatujemy do Colombo stolicy Sri Lanki i naprawdę cieszymy sie na nowe spotkania.

Munnar - i znowu w górach!





Munnar, położony jest 1600 m npm., a więc bedziemy się sporo wspinać po serpentynach.
Dlatego tez wybieramy nie nocny, ale zwykły, dzienny autobus. Okazało się, że podjechał na przystanek bus z wymuszonym air-condition, tzn. z oknami bez szyb!
Na początku podróży to było nawet całkiem przyjemne, ciepły wiaterek powodował, że pot natychmiast wysychał, ale gdy dojeżdżaliśmy wieczorem w wysokie góry, żarty się skończyły - wiatr hulał po autobusie i temperatura spadła poniżej 12-13 stopni! A my w cienkich bluzeczkach, bo nie przypuszczaliśmy, że takie autobusy wyruszają w dalekobieżne trasy! To był nasz indyjski biegun -zimna!
Swoją drogą kierowca dostarczył nam wiele surwiwalowych przeżyć!
Następnym razem poszukamy innej opcji!
Munnar przeżywał  turystyczne oblężenie w związku z 4-dniowym weekendem (święto Republiki ). Masa autousów, samochodów i okazuje się, że też pielgrzymów! W mieście znajdują się trzy duże świątynie (kościół katolicki, meczt i temple hinduska) położone blisko siebie. O konsekwencjach tego dowiedzieliśmy się  już nastepnego poranka, kiedy w jednym czasie  we wszystkich miejscach odbywały się nabożeństwa i inne modlitwy!  Niestety odnieśliśmy wrażenie, że wszyscy starają się przekrzyczeć i zagłuszyć innych!
W czasie mszy wielu wiernych składało dary, często ryż, a nawet talerze i szklaneczki jednorazówki, które prawdopodobnie zostaną wykorzystane podczas rozdawanego posiłku dla pielgrzymów!
Po południu wybieramy się na 5-godziną wędrówkę po, najwyżej położonych w Indiach, plantacjach herbaty. Poza regionami Assam i Darjeling to największy obszar jej uprawy. Pola herbaciane położone na zboczach i w dolinach zachwycają róźnymi odcieniami zieleni, grą światła i cienia oraz niespotykaną gdzie indziej fakturą, a cisza i niedzielny spokój na plantacjach dają nam ukojenie.
Następnego dnia jedziemy na kilkugodzinną wycieczkę objazdową tuk-tukiem, by obejrzeć inne atrakcje m.in. gniazda dzikich pszczół na ogromnych drzewach, słonie żyjące na wolności, zaporę wodną i tzw. top station, najwyższy punkt widokowy dostępny dla zmotoryzowych turystów i położony na 2.135 m npm.